Obserwatorzy

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 1

~PERSPEKTYWA VIOLETTY~
Wraz z moją przyjaciółką - Ludmiłą - żegnałyśmy się z rodzinami na lotnisku. Ooo tak, nasze marzenie właśnie się spełnia. Odpowiedzialność, samodzielność.. Wszystko miało się zmienić. To miał być koniec nudnego życia singielki w Buenos Aires.
Z moich rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk budzika. Huh, znowu się rozmyśliłam! Wygramoliłam się spod cieplutkiej pościeli. Poszłam do łazienki zrobić poranne czynności. Później stanęłam przed szafą. Początek tygodnia, a ja już mam ogromny problem. Mianowicie w co mam się ubrać. Wybrałam biały top, czarny sweterek, jeansy i czarne vansy. Nagle usłyszałam walenie do drzwi.
- Susan nie otwieraj! Zaraz zejdę! - krzyknęłam do gosposi. Taak jestem mega kasiasta - mieszkam w ogromnej willi z basenem wraz z rodzicami i swoim bratem, mamy gosposię domową oraz Vincenta mojego "ochroniarza". Tak naprawdę on tylko flirtuje z Susan i opróżnia lodówkę. Czasami pomaga rodzicom w pracy, którzy zawsze woleli zajmować się Willem. Dlatego to On wywyższa się i ma więcej znajomych. Ja jestem cicha, nie wyróżniam się z tłumu. Zbiegłam schodami mało się nie zabijając. Otworzyłam wrota do królestwa mojej rodziny. Ujrzałam wysoką blondynkę o czekoladowych oczach, ponoć zwana była... - Ludmiła! - wrzasnęłam z uśmiechem. Uwielbiam spędzać chwile z nią... No okej, ta gleba przy klasowym przystojniaku nie jest wspomnieniem godnym uwielbienia...
- Hejoooł ziomki! Jest śniadanko? Mam tak wiele tematów do obgadania! - zawsze nakręcona jakby najadła się kilkaset kilogramów karmelu twixa.
- Śniadanko? Co ty, ja nawet dzisiaj własnej kuchni na oczy nie widziałam... Susan nie rób mi śniadania! - podniosłam głos. - Może ty coś wykombinujesz? - zapytałam, gdy wchodziłyśmy do kuchni. Przekręciła teatralnie oczami i podeszła do wyspy kuchennej. Zabrała Susan mikser. Gosposia zdenerwowała się i zaczęła na nią krzyczeć jakby była to jej nieposłuszna córka. Zasiadłam naprzeciwko kłócących się "gosposi", które wzajemnie wyrywały sobie mikser.
- To ja się poddaję. - Susan wyszła z kuchni zostawiając Ludmiłę, która siłowała się z mikserem.
- O jakich tematach chciałaś porozmawiać? - mówiłam głośniej aby mnie usłyszała. Wyłączyła urządzenie wypuszczając z ust powietrze.
- Eee... Kojarzysz tego, eee..... Jak on miał na imię?... Leona Verdasa? - udawała, że nie pamięta imienia naszego idola, pfff!
- Coś pamiętam... A co? - uśmiechnęłam się szyderczo. Racja, jestem jego fanką, ale nie typu piszczące na widok jego zdjęcia na fb, zbierającej masy ich plakatów i Bóg wie jeszcze co jeszcze...
- No bo ten... Przyjeżdża jutro do galerii, ogarniasz?! Darling, jak ja go tam zobaczę to zemdleję na miejscu! - wrzasnęła.
- To są jakieś żarty! - krzyknęłam nie dowierzając w słowa, które kilka sekund temu wypowiedziała. Zaczęłyśmy skakać z radości. Po chwili się ogarnęłam. - Aaaale ty wiesz, że jutro wyjeżdżamy, prawda? - przypomniałam sobie o naszym wylocie. Uspokoiła się.
- Że co? - natychmiastowo zbladła. - No to z kim ja się ożenię i będę miała gromadkę dzieci?! - wrzasnęła. - Nie ma mowy, przekładamy nasz wylot, dopóki On nie wyjedzie! - tupnęła nogą jak małe dziecko i oburzyła się. Zaśmiałam się.
- Okej, okej... Porozmawiam z rodzicami.
#####
Weszłam do swojego pokoju, w którym siedziała Ludmiła.
- I co? - zapytała, jednocześnie wstając.
- Porażka. Albo wyjeżdżamy jutro, albo na amen pożegnamy się z NY. - spuściłam głowę aby nie ujrzała mojego uśmiechu.
- Widzę na twojej mordzie banana! Nie gadaj, że rodzice załatwili nam prywatny samolot za tydzień! - wrzasnęła i skoczyła na moje plecy.
- Surprise! - uśmiechnęłam się. Starałam się zepchnąć ją ze swoich pleców.
- YES, YES, YES! Woman, I love you! - krzyknęła i przytuliła mnie. Zaśmiałam się.
#####
- I look, I look at you baby... - nuciłam sobie piosenkę Verdasa. Ponoć jest to flirciarz, ale mega seksowny, przystojny flirciarz! Chciałabym żeby to mnie podrywał, ale ja jestem nie na tej półce. Znaczy... Jest to dosyć podobna półka. On ma dolarów pod dostatkiem, ja mam peso pod dostatkiem. On ubiera się w ubrania od projektantów, ja ubieram się w ubrania projektantów. Tyle że on jest rozpoznawalny na całym świecie, a tylko jakiś tysiąc ludzi na ziemi kojarzy moje nazwisko. Z rozmyśleń wyrwał mnie czyjś krzyk. Czy wspomniałam, że jestem na ostatnim spacerze po moim ulubionym parku w BA? Chwilę później leżałam pod jakimś facetem w kapturze. Przyjrzałam mu się, a moim oczom ukazał się Leon Verdas! Przyłożył dłoń do moich ust.
- Nie piszcz, nie mów, że tu jestem. NIKT nie ma się dowiedzieć o tym, że tu jestem. - pokiwałam głową a on zabrał rękę. - Przepraszam. - rzucił i wstał. Wyciągnął rękę w moją stronę. - Leon.
- Nic się nie stało, Violetta. - złapałam jego dłoń. Pomógł mi wstać. Jacyś kolesie nam się przyglądali. Nagle usłyszałam swój telefon. Przeprosiłam po czym go odebrałam.
- W czymś pomóc, Naty? - zapytałam. Cholera! W takiej cudownej chwili ona po prostu musi do mnie dzwonić! Również kocha Leona Verdasa, jak większość dziewczyn z mojej rodziny. Najwyraźniej jest to rodzinne.
- Słyszałam, że jutro w Buenos Aires Leosiek rozdaje autografy... A wiesz doskonale, że mieszkam w Madrycie... To jest takie pilne... Emm...
- O nie, nie, nie! NIE wezmę od niego autografu! - podniosłam głos.
- Czyli to zrobisz?! Dzięki, kocham! - usłyszałam tylko charakterystyczne pikanie. Ścisnęłam mocniej telefon. Schowałam go. Zaaaaajebiście.
- Dla kogo autograf? - zapytał znudzony Leon a ja tylko się uśmiechnęłam.
- Dla Natalii Vidal - odpowiedziałam, podając mu notatnik Natalii, który zostawiła od ostatniej wizyty. Podpisał się i uśmiechnął się do mnie. Powtórzyłam jego gest i zabrałam notatnik. Pożegnałam się i odeszłam.
- Zaczekaj! - fuck! A było tak blisko od ucieczki! - Wypadły Ci kluczyki. - odparł. Podał mi klucze i ukazał swój uśmiech. Mdleję. Ideał świata własnie się do mnie uśmiechnął! 
- Dzięki! Jestem ogromną niezdarą. - zabrałam przedmiot i odwróciłam się na pięcie.
- Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy! - krzyknął, gdy byłam dalej. Zaczęłam udawać, że go nie słyszę i szybko poszłam przed siebie. Mam dosyć atrakcji na dziś.

czwartek, 27 listopada 2014

PROLOG

Ile razy marzyłaś o tym, by spotkać sławną osobę? Tym bardziej, jeśli był to ktoś strasznie przystojny i utalentowany, w kim kochasz się platoniczną miłością…
Tak, brzmi niewiarygodnie, ale spotkało to właśnie ją. Zwykłą dziewczynę z Argentyny. Przytłoczona biegiem życia, postanowiła przeprowadzić się do Nowego Jorku. Akurat tam, spotkało ją ta niesamowita przygoda.
Czasem szczęście jest bliżej, niż myślisz..

!#%$^#&%$#
Nie chciało mi się dokańczać poprzedniej historii dlatego ta dam!
Pierwszy rozdział... NWM.
Postaram dodać się go jak najszybciej.
Strawberry!